Jakże aktualne jest to pytanie wobec przerażających wydarzeń na Bliskim Wschodzie! Nawet słowo „ludobójstwo” nie oddaje tego koszmaru…
Przerażająca książka, wydana w Nowym Jorku w 1920 r., napisana przez chaldejskiego (czyli katolickiego) księdza Józefa Naajema, nosi właśnie taki tytuł: „Czy ten naród ma zginąć?” To retoryczne pytanie napawa prawdziwym horrorem, kiedy uświadomimy sobie, że w ciągu prawie stu lat nie podjęto żadnych działań w celu ratowania tego narodu, i sytuacja nie zmienia się w obliczu dzisiejszego realnego zagrożenia. Chodzi o naród asyryjski, niegdyś gęsto zamieszkujący południowo-wschodnie obszary dzisiejszej Turcji…
Książka jest dokumentem opisującym wydarzenia, jakie miały miejsce w upadającym imperium Ottomańskim w 1915 roku. Autor był proboszczem parafii unickiej chaldejsko-katolickiej w miejscowości Urfa, kiedy wojska rosyjskie atakowały Turcję od strony Kaukazu. Chrześcijani z wielkim zainteresowaniem śledzili chronikę wojskową, gdyż zdecydowanie woleliby znaleźć się pod rządami Moskwy niż żyć dalej pod władzą Turków. W związku z tym władze tureckie rozpoczęły kampanię propagandową głoszącą zdradę Ormian. Wszędzie puszczano pogłoski, artykuły i zdjęcia obrazujące chrześcijan mordujących Turków. Za oczywisty fakt podawano, że chrześcijanie przechowują w domach i w kościołach duże ilości broni i amunicji.
W marcu 1915 roku w Urfie zaczęły się pojawiać konwoje wypędzanych chrześcijan – przeważnie starców, kobiet u dzieci. Mężczyzn wymordowano jeszcze w ich domach. Bezbronne kobiety były rozmieszczane na placu, z którego niektórym udawało się uciec przy pomocy miejscowych muzułmanów. Ci jednak „dobroczyńcy” wykorzystywali je seksualnie przez kilka dni, po czym zabijali lub przyprowadzali z powrotem do konwoju.
Plac, na którym lokowano pędzonych chrześcijan, zamienił się w śmierdzące gnojowisko. Przez kilka miesięcy codziennie umierało tu po kilkanaście osób. Trupy zwożono za miasto i wrzucano do jamy, gdzie czasami trafiało nawet zyjące jeszcze dziecko.
Ormiański biskup nic nie mógł uczynić dla swoich wiernych, a liczba wygnańców zwiększała się z dnia na dzień. Okropne sceny powtarzały się wciąż na nowo, ale wcale nie poruszały serc Turków, tylko rozpalały w nich jeszcze większość nienawiść do chrześcijan. W końcu zaczęto aresztowywać liderów społeczności chrześcijańskich w Urfie, pod zarzutem sympatii do wroga. Do więzienia trafił równiez ojciec Autora, księdza Józefa, i nikt z najbardziej wpływowych przyjaciół rodziny nie mógł go uratować. Biskup ormiański otrzymał nakaz zebrania wszystkich swoich wiernych w Katedrze oraz oddać całą broń i amunicję. „Jeżeli tak uczynicie, nikomu z was nic się nie stanie” – zapewniał komisarz policji. Biskup Adawart prosił Ormian, by tak uczynili, w nadziei uśmierzenia nieniawiści ze strony Turków. Ukląkł przed swoimi wiernymi i powiedział ze łzami: „Jeżeli trzeba, jestem gotów oddać za was życie”.
Ormianie, poruszeni przemówieniem Biskupa, oddali całą broń. Następnego dnia zaaresztowano kilkunastu spośród najbardziej znanych Ormian, a ich domy splądrowano. Wszystkie książki i dokumenty zostały zabrane na policję w celu zbadania, całą Katedrę i rzydencję Biskupa przeryto w poszukiwaniu broni. Następnie zostali zaaresztowani wszyscy znaczący członkowie społeczności ormiańskiej, a ich mienie skonfiskowano. Wśród nich był również Biskup Adawart.
Pewnego wieczoru policja zapukała do domu ks. Józefa. Gościło u niego kilkoro Ormian z niezbyt odległej wsi, którzy przybyli do Urfy w interesach. Nikt nie wiedział, że cała ludność chrześcijańska w tych wioskach właśnie została zmasakrowana. Policja zaaresztowała nieszczęsnych gości, którzy uniknęli masakry.
Pewnego dnia pojawiły się pogłoski, że Ormianie zamordowali żołnierza tureckiego. Zaczęły się pogromy, obrzucano kamieniami nawet księdza ormiańskiego, Wartana, który nie zdążył się schować przed tłumem. Później został on aresztowany i powieszony w więzieniu po trzech latach odsiadki, mimo że natenczas ogłoszono już zawieszenie broni…
Ludność turecka zaczęła już otwarcie okazywać wrogość chrześcijanom, demonstrując swoją nienawiść do giaurów (niewiernych). W nocy atakowano domostwa bogatszych chrześcijan, ich mienie rabowano, a gdy ktokolwiek próbował się bronić, był mordowany.
W tym czasie ks. Józef dowiedział się, że kilkudziesięciu więźniów miało być przeniesionych do więzeinia w Diyarbakir. Próbował jeszcze ubłagać muzułmańskich przyjaciół, którzy zajmowali znaczące stanowiska, by pomogli mu uratować ojca – tym bardziej, że nie postawiono mu żadnych zarzutów. Jednak, jak później się okazało, ojca chciał zniszczyć jeden z jego tureckich konkuretów… Ojciec ks. Józefa znalazł się w konwoju więźniów prowadzonych niby do Diyarbakir, których z zimną krwią rozstrzelano niedaleko Kara Kurpu, w odległości ok. dwóch godzin drogi od Urfy…
Dzięki znajomościom, części rodziny księdza Józefa udało się uciec z Urfy do Aleppo. Ks. Józef został tylko sam z bratem Emine. Cały czas trwały aresztowania, a kilku przyjaciół ks. Józefa zostało zamordowanych. 19 sierpnia 1915 r. policja zaaresztowała pewnego Ormianina, który wiedząc, że oznacza to pewną śmierć, postanowił się bronić i zabił policjanta i dwóch żołnierzy. To rozwścieczyło Turków, którzy rzucili się na ulice miasta mordując każdego napotkanego chrześcijanina. Tej nocy zamordowano ponad 600 chrześcijan, a ich krew dosłownie płynęła ulicami miasta. Mordercy zanurzali dłonie w ich krwi i przybijali je potem do ścian domów i do murów w całym mieście.
Kiedy na ulicach się troche uspokoiło, ks. Józef wyszedł na dach, by zobaczyć, co się dzieje. Zauważył, że policja nie tylko nie próbuje załagodzić sprawy, a wręcz podburza tłum do dalszych ataków i do zabijania. Póki nie zabito każdego chrześcijanina, znalezionego na ulicy lub w sklepie, wrzawa nie ucichła. Następnego ranka było spokojnie, ale chrześcijanie bali się wyjść z domów. Nagle ks. Józef usłyszał jakieś krzyki. Zobaczył Turka imieniem Mutalib, który szedł z zakrwawionym nożem i wołał radośnie: „Hiar Guibi Kestim!” („Posiekałem go jak ogórek!”). Okazało się, że dwóch pracowników chrześcijańskich schowało się w prasie oliwnej. Turcy, udając, że ich chcą ratować, wyprowadzili ich na ulicę, gdzie poderżnęli obu gardła, odcieli im głowy i ciągali zwłoki po ulicy z radosnymi okrzykami.
Urfa zamieniła się w prawdziwe piekło. Dzięki pomosy Sallala, zaprzyjaźnionego Beduina, ks. Józef przebrany w beduińskie szaty opuścił miasto. Chrześcijanie siedzieli po domach, wystraszeni, w oczekiwaniu na pewną śmierć. Zmasakrowano również około pięciuset żołnierzy tureckich, którzy byli chrześcijanami i pracowali przy budowie mostu. Uratował się tylko jeden z nich, który opowiedział ks. Józefowi o tym, co się stało. Mówił też o tym, że oficerowie tureccy brali sobie do zabaw seksualnych ładniejsze dziewczyny z prowadzonych konwojów wygnańców chrześcijańskich.
Dzięki temu, że ks. Józef trochę znał język Beduinów, nie został rozpoznany. Kilkakrotnie sprawdzali ich żołnierze, a napotkani Arabowie tylko się roześmiali: „Znowu Sallal jest zajęty ratowaniem chrześcijan!” Jednak gdy dotarli do wioski Sallala, Turcy zaczęli podejrzewać, że Sallal przyjął u siebie jednego z Kara-Getczów, którzy wzniecili powstanie antytureckie. Ks. Józef musiał uciekać dalej; za sporą łapówkę (bakszysz) udało mu sie wsiąść do pociągu i dotrzec do Aleppo, gdzie zaczął pracować w parafii chaldejskiej. Po miesiącu jednak otrzymał telegram od Patriarchy Konstantynopola, Tomasza Emmanuela, który nakazał mu zostać kapelanem w obozie dla angielskich i francuskich więźniów wojennych…
Tymczasem, 23 sierpnia 1915 roku zarządca prowincji nakazał wszystkim chrześcijanom w Urfie wyjść z domów i wrócić do normalnej pracy. Następnie rozkazano, by Ormianie wyszli poza miasto. Ci jednak, wiedząc, co to oznacza, odmówili posłuszeństwa. Wówczas wojsko uzyło sily, i rozpętała się prawdziwa bitwa, która trwała ponad tydzień. Z Aleppo ściągnięto pomoc z artylerią, by zniszczyć „rebeliantów”, ale nawet oni nie byli w stanie złamać oporu odwaznych Ormian. Wówczas dowódca, Fakri Pasza, rozkazał ostrzeliwać z armat dzielnicę ormiańską przez całą noc, po czym żołnierze wdarli się tam mordując wszystkich napotkanych. Wielu z Ormian wolało popełnić samobójstwo wraz z rodzinami niż dostać się w ręce Turków. Tych, kogo schwytano żywcem ciągnięto na drogę do Diyarbakir, gdzie zabijano. Kobiety i dzieci, które przezyły to wszystko (około dwóch tysięcy osób), zostały zamknięte w budynku nazywanym Millet Chan. Bardzo szybko zaczął się wśród nich rozprzestrzeniać się tyfus, wiele umarło z głodu. Trupy wywożono za miasto i wrzucano do specjalnie wykopanego dołu. Wielu chrześcijan zostało powieszonych pod radosne okrzyki tłumu Turków. Tym sposobem w ciągu kilku dni wymordowano 15 tysięcy osób.
Ksiądz Jzef rozpoczął pracę w więzieniu, ale po krótkim czasie sam został wtrącony do więzienia. Posatwiono mu poważny zarzut: sympatie względem wrogów. Był bity, torturowany, morzony głodem, przed przesłuchaniami nie pozwalano mu spać przez kilka nocy. Ostatecznie jednak został zwolniony po 130 dniach spędzonych w więzieniu. Próbował zadziałać przez ambasadę USA w Konstantynopolu, by los chrześcijan stał się znany. Zebrał świadectwa kilkuset ludzi, którzy przeżyli piekło, zgotowane chrześcijanom przez Turków.
Czy to coś dało? Zobaczmy, jak patrzy w przyszłość franciszkanin o.Dangelmontier, który zastąpił ks. Józefa w pracy z więźniami wojennymi.
Przyszłość nie niesie chrześcijanom nic dobrego. Jeżeli nie otrzymają prawa do życia i chleba, zginą wszyscy, z głodu i chłodu, jeżeli mordercy ich nie dopadną. Turcy moga robic z nimi, co chcą. Ostatnio skonfiskowali im całe zboże, więc każdy chrześcijanin musi żebrać chleba u dowódców tureckich. Biskup Mardinu mówił mi: „W moim miesjce jest ponad 5 tysięcy wdów i sierot, którym muszę zapewnić jakieś wyżywienie. Jeżeli przed zimą nie nadejdzie pomoc, co najmniej cztery tysiące z nich nie dożyje wiosny. Człowiek nie może zywić się tylko liśćmi, zwłaszcza po tak wielkim męczeństwie”.
Jaki jest obowiązek chrzescijan, którzy cieszą się wolnością? Jednoznacznie, powinni pomóc tym biednym wdowom i sierotom, których mężowie i rodzice ponieśli śmierć męczeńską!Jeszcze można uratować tysiące z nich. Należy tylko jak najszybciej zorganizować pomoc. Miejmy nadzieję, że turecki rząd zlituje sięnad nimi i pozwoli im żyć. I miejmy nadzieję, że Europa natychmiast przyjdzie im z pomocą…
Niestety, wiemy dzisiaj, że Europa nie przyszła z pomocą, a turecki rząd się nie zlitował. Czy to wezwanie nie znajdzie odzewu również w nas, którzy wydajemy duże pieniądze na wycieczki po Turcji, oglądając pozostałości po niegdyś kwitnącym tutaj chrześcijaństwie – i nie zauważamy, jak poniewierani tam są rdzenni chrześcijanie, potomkowie zmasakrowanych Ormian, Greków, Asyryjczyków… Czy naprawdę chrześcijaństwo na Bliskim Wschodzie ma zginąć?!!