Polacy zastanawiają się, czy przyjmować uchodźców muzułmańskich, czy ich nie przyjmować. Z jednej strony wszyscy widzą, że wprowadzają oni chaos, zwiększa się liczba gwałtów, rabunków, a nawet mordów. Z drugiej szkoda nam kobiet i dzieci, którym pragniemy okazać miłosierdzie.
W tym kontekście warto sobie przypomnieć o jednej z wielu sytuacji, jakie miały miejsce w Iraku jeszcze zanim barbarzyńskie Państwo Islamskie zostało utworzone.
Asyryjczycy mieszkają tutaj od niepamiętnych czasów, a ich obecność w dolinie Niniwy jest poświadczona od 5,500 lat. Od pierwszego wieku wyznają chrześcijaństwo, a od VI wieku przeżywają najazd muzułmański ze wszystkimi konsekwencjami. I oto 3 maja 2009 r. sprzed swojego domu w asyryjskiej wsi Ain Sipne w północnym Iraku (na północ od Mosulu) został porwany pięcioletni chłopiec Toni Edward Szawel.
Zaniepokojeni krewni, nie wiedząc, co się stało, powiększyli zdjęcie chłopca, zaopatrzyli w napis: „zaginiony”, i zawiesili wszędzie, gdzie było można. Po dwóch dniach ktoś zadzwonił: „Za uwolnienie dziecka żądamy okupu w wysokości 50 tysięcy dolarów. W przeciwnym razie dziecko zginie”. Niestety biedni krewni nie zdążyli zebrać takiej kwoty w ciągu zaledwie kilku dni wyznaczonych przez porywaczy, a o pomoc ze strony władz lokalnych czy też centralnych w Bagdadzie, zarówno w tym przypadku, jak i w wielu podobnych w przeszłości, nie ma co liczyć.
Po sześciu dniach zwłoki dziecka leżały nieopodal wsi. Jedna kula przebiła mu głowę, a kilka tkwiło w klatce piersiowej.
Ta kolejna tragedia, jedna z wielu i wedle identycznego scenariusza, wstrząsnęła społecznością asyryjską. Za co zgotowano dziecku taki los? Tam, gdzie panuje prawo dżungli, ofiarą może być każdy „nie swój”. Stawka jest wysoka. Bandytom, którzy nie wiadomo z czyjego polecenia działają, chodzi o jedno: wyrugowanie asyryjskich autochtonów! O ten podły i tchórzliwy czyn rodzina zamordowanego dziecka podejrzewa sąsiadów. Jednak jest ona prawie pewna, że nawet dochodzenia nie będzie, a za parę dni usłyszy albo nie usłyszy, iż sprawcy nie są znani.
Mówi Rami Nisan, Asyryjczyk z Mosulu: „Czas najwyższy przerwać ten łańcuch porwań i mordów, którego ofiarą padają bezbronni ludzie, a co najdziwniejsze zawsze mówią nam, że sprawcy są nieznani. Wieś, w której mieszka rodzina dziecka, była dotąd spokojna”.
Inny chrześcijanin, Romel Behnam nazwał dziecko najmłodszym męczennikiem i zaapelował do władz o ujawnienie sprawców tego i innych porwań, którzy upodobnili się do dzikich bestii.
Inny Asyryjczyk, Moris Szlemon, zaapelował, aby w pogrzebie dziecka uczestniczyli hierarchowie wszystkich Kościołów. Ono na to zasługuje.
Pogrzeb dziecka odbył się 11 maja 2009 r. Trumnę z ciałem wyprowadzono z domu jego dziadka, znajdującego się we wsi Bir-Zawwa, i przeniesiono na cmentarz do wsi Gurnaczok. W mowie wygłoszonej nad grobem zażądano od władz, by nie tylko wyraziły ubolewanie, lecz ujawniły zarówno sprawców tej zbrodni, jak i tych, którzy za nimi stoją. Oczywiście, władze nie ruszyły nawet palcem.
Dziś, po 5,500 lat nieprzerwanego zamieszkiwania, w Mosulu nie ma ani jednego Asyryjczyka. Myślę, że nie trzeba być prorokiem, by przewidzieć, jak będzie wyglądała Europa za kilkadziesiąt, a zwłaszcza za kilkaset lat, jeśli najeźdźcy będą przybywać w takim tempie, i w takim tempie „integrować się” z nami.