Koszmarne masakry ludności chrześcijańskiej (Asyryjczyków) w Iraku nie rozpoczęły się z pojawieniem się ISIS. Mieszkańcy asyryjskiej wsi Surayya (صوريا) w północnym Iraku przez wiele lat w samotności i w smutku obchodzili niezwykle smutną rocznicę. Nikt ich nie pocieszał, nikt nie myślał o zadośćuczynieniu, o przeprosinach, nie mówiąc o skromnej tablicy pamiątkowej. Do asyryjskiego dziennikarza, który udał się do tej wsi jeszcze przed powstaniem ISIS, mieszkańcy nie chcieli mówić. Czy stracili zaufanie nawet do swoich? A może obawiają się, że samo wspominanie o masakrze dokonanej na najbliższych może sprowokować kolejną masakrę? Informacji o tym, co stało się 40 lat temu, udzielili z bólem i żalem przebywający na wychodźstwie byli mieszkańcy wsi Surayya, naoczni świadkowie owego tragicznego dnia.
16 września 1969 r., we wtorek, w ciągu zaledwie dwóch godzin, bestialsko rozstrzelono 35 osób spośród mieszkańców wsi Surayya, a ponad 40 zostało rannych, z których siedmiu zmarło po kilku dniach. Byli wśród nich starcy, dzieci, kobiety. Jedyną ich winą było podejrzenie, że to oni mogli podłożyć materiał wybuchowy na drodze przebiegającej przez ich wieś, na który wjechał wojskowy pojazd, w wyniku czego zginęło dwóch żołnierzy. Zdarzało się i nadal się zdarza, że podobne „zasadzki” przygotowuje się celowo w pobliżu wsi asyryjskich, gdyż pomysłodawcy wiedzą, że poszkodowani w wyniku wybuchu, bez dochodzenia zemszczą się błyskawicznie na najbliższych mieszkańcach. Taki osąd wzmacnia fakt, że wszystkie inne wsie w okolicy były zamieszkiwane przez ludność kurdyjską, a masakra Asyryjczyków we wsi Surayya została na Zachodzie rozdmuchana przez ówczesnych kurdyjskich działaczy jako akcja władz w Bagdadzie przeciwko cywilnej ludności kurdyjskiej i wykorzystana dla celów propagandowo-politycznych. Okazało się, że materiały wybuchowe podłożyła paramilitarna formacja kurdyjska „peszmerga” (która obecnie „broni” Asyryjczyków przed ISIS).
Rany mieszkańców Surayya nie zabliźniły się przez 40 lat i oni nadal nie wiedzą, za co spotkał ich taki los. Przelano ich krew bez żadnej winy. Rzeź w ich wsi nie była pierwszą tego typu chytrze zaplanowaną akcją w asyryjskich miejscowościach w północnym Iraku.
Oto relacje naocznych świadków:
Opowiada Hanna Eliasz Kaznachi (obecnie w Australii):
Hanna Eliasz Kaznachi
„Zabili mojego brata. Miał 12 lat. A moi rodzice stali się inwalidami”.
„Domagam się, aby ta zbrodnia nie została zapomniana i aby o niej napisano w podręcznikach historii. Domagam się przeprowadzenia dochodzenia i wypłacenia odszkodowań, zarówno ze strony Kurdów, jak i Arabów”.
„Do wsi zbliżała się kolumna pojazdów wojskowych. Nagle rozległ się odgłos silnego wybuchu. Po kilku minutach wojsko weszło do wsi. Jego dowódca, porucznik Abd al-Karim al-Dżheszy, kazał żołnierzom wyprowadzić mieszkańców siłą i gnać ich na teren ogrodzonej małej działki, na której uprawialiśmy czosnek. Do głosu nie dopuszczono sołtysa wsi, który chciał wyjaśnić, że mieszkańcy nie mają nic wspólnego z wybuchem i nigdy nie angażowali się w tego typu akcje. A kiedy niektórzy mieszkańcy próbowali uciekać, ksiądz Hanna Kasza uspakajał, że niewinnych nie może spotkać żadna przykrość. Zgromadzeni usłyszeli, że współpracują z kurdyjską „peszmergą”, która podkłada miny na drogach i za to będą ukarani. Na nic się zdały wytłumaczenia, że nikt z mieszkańców nie zna się na materiałach wybuchowych, nie mają z tym nic do czynienia, a od „peszmergi” trzymają się z daleka. Porucznik nie dał temu wiary i żądał wydania sprawcy natychmiast, w przeciwnym razie rozstrzela wszystkich. Po chwili kazał żołnierzom skierować karabiny maszynowe w gromadę mieszkańców. Widząc, że także porucznik naładował karabin, dwudziestoletnia dzielna Laila Chammo Maroge wbiegła i próbowała wytrącić karabin z jego rąk. Porucznik chwycił swój pistolet i zabił ją na miejscu. Była ona pierwszą ofiarą. Drugą ofiarą był jej ojciec, sołtys Chammo Maroge, a trzecią był ksiądz. Następnie skierowano grad pocisków w stronę zgromadzonych i nie wstrzymano ognia, dopóki nie padli wszyscy. A ponieważ powierzchnia ogródka była mała, ciała zabitych i rannych leżały na siebie stosem. Po masakrze porucznik kazał spalić stodoły i domy. Z tętniącej życiem wsi pozostały trupy, okaleczeni i zgliszcza. Jednak okazało się, że pod trupami leżeli ranni, a wielu nietrafionych kulami schowało się pod ciałami. Po masakrze żołnierze przez dwa dni pilnowali, aby nikt nie mógł przyjść rannym z pomocą. Nie pozwolili nikomu się zbliżać, aby pochować zabitych. To pozwala mi sądzić, że akcja mogła być z góry zaplanowana”.
Rodzice Hanny Kaznachiego: Rahel i Eliyya
Rahel: „Zostałam trafiona kulą w plecy i dwiema w nogi. Kiedy po trzech dniach trafiłam do szpitala w Mosulu, lekarze chcieli amputować obie nogi, ale obecny na miejscu ksiądz Albert Abuna kazał mi się nie zgodzić. Dobrze zrobił. Teraz mam nogi, ale od 40 lat jestem inwalidką i poruszam się na wózku. Nigdy nie zapomnę mojego syna, którego zabito na moich oczach bez powodu. Australia jest piątym krajem w naszej tułaczce i chyba tu umrzemy. Nie mogę pogodzić się z tym, że mojej wsi już nigdy nie zobaczę”.
Eliyya: „Mam 86 lat. Ciągle przeżywam ową tragedię. W mgnieniu oka zabili mojego syna, krewnych, przyjaciół i współwieśniaków. Widziałem każdego, jak trafiony kulą, upada na ziemię. Przytuliłem swojego 12 letniego syna i przykryłem chustą. Został jednak trafiony i wyzionął ducha w moich objęciach. Tego nie zapomnę do końca życia”.
Opowiada Szymon Musa Maroge:
Szymon Musa Maroge: Zabito pięć osób z mojej rodziny
„Mam przed oczami owe straszliwe chwile. Miałem 10 lat. Nasz dom znajdował się na peryferiach wsi i żadnego wybuchu nie słyszeliśmy. Nagle ni stąd ni zowąd zauważyliśmy uzbrojonego żołnierza, który siłą wyprowadził rodziców, mnie i moje obie siostry w wieku 6 i 9 lat do miejsca egzekucji. Zostałem trafiony w dłoń i wraz z siostrami przewróciliśmy się pod ciężarem bezwładnie upadających ciał. Ja znalazłem się pod ciałem mojego ojca, a siostry pod ciałami mojego stryja i jego żony, na które z kolei upadły obie moje ciocie. Kiedy zrobiło się ciemno ja i moje siostry wydostaliśmy się i uciekliśmy do miasta Zakho, do naszej starszej siostry. Droga wiodła przez dwie wsie muzułmańskie (kurdyjskie). Trzeba było też przedostać się na drugi brzeg rzeki Chabur, w której umyliśmy przesiąknięte krwią nasze ubrania. Kiedy nad ranem weszliśmy do domu siostry, nie mogliśmy powstrzymać płaczu z powodu zostawienia ojca i innych członków rodziny wśród wielu ciał. Apeluję do rodaków, aby zachowali w pamięci bezbronne ofiary i aby sprawcy zbrodni zostali ukarani”.
Opowiada Iszo Butrus:
Iszo Butrus: Zabili moją matkę i mojego brata
„Miałem 11 lat. Żołnierze gnali moich rodziców (Sargon i Mariam), mnie, moich dwóch braci (Zajto i Esarhaddon) oraz siostrę (Kanne) do miejsca, gdzie mieli nas rozstrzelać wraz z innymi mieszkańcami. Zabili moją matkę i mojego brata Esarhaddona. Mnie i pozostałych członków rodziny pociski nie trafiły. Kiedy ucichły odgłosy ojciec wstał, wyciągnął nas spod leżących ciał i udaliśmy się do najbliższej wsi. Po dwóch dniach poszliśmy zobaczyć, co stało się z ciałami. Leżały obok siebie warstwami i było widać pierwsze oznaki rozkładu. Czy to nie dziwne, że do tej pory nie wiemy dlaczego nie wszczęto żadnego dochodzenia w tej sprawie, jak gdyby nic się stało”?
Opowiada Zajto Butrus:
Zajto Butrus: Żołnierze nie pozwolili mi założyć butów
„Pomimo że miałem tylko 9 lat, dobrze pamiętam ów koszmar. Do naszego domu weszli żołnierze, skierowali do nas karabiny i kazali iść na wyznaczone miejsce. Zebrali nas na małej powierzchni razem z innymi mieszkańcami. Chyba nikt nie wiedział, o co chodzi. Przed opuszczeniem domu szukałem swoich butów, ale oni mi nie pozwolili. Szedłem boso. Kiedy zaczęli do nas strzelać, słyszałem krzyk ojca: padnij i udawaj zmarłego! Zostałem przyduszony trupami. Także ojciec przeżył, ale zabili matkę i brata. Nie pamiętam, w jaki sposób i kiedy udało nam się wydostać z tego piekła. Nie wiem także dokąd uciekliśmy, aby po dwóch lub trzech dniach powrócić na miejsce zbrodni: Zastaliśmy tam grupę ludzi z łopatami oraz księdza. Wszyscy płakali. Wykopaliśmy dwa duże doły, do jednego wrzucono mężczyzn i małe dzieci (niektóre miały zaledwie po kilka lat. Były wśród nich moi przyjaciele, z którymi przed masakrą bawiłem się na podwórku naszego domu), a do drugiego wrzucono kobiety i dziewczęta. Nigdy nie zapomnę tego momentu!
Losy porucznika Abd al-Karima al-Dżheszy, sprawcy masakry
Awansowano go do rangi generała!
Opowiada oficer administracyjny w sztabie jednostki wojskowej, która dokonała masakry (brak imienia i nazwiska):
„W europejskich i amerykańskich środkach masowego przekazu masakra mieszkańców Surayya została nieuczciwie przedstawiona przez Kurdów jako akcja władz Iraku wymierzona przeciwko ich aspiracjom narodowym. Po raz kolejny oszukali wewnętrzną i światową opinię publiczną, a tę fałszywą informację powtarzali i utrwalili niektórzy dziennikarze i autorzy zachodni. Odpowiedzialność za rzeź w Surayya ponoszą zarówno Kurdowie, jak owi wojskowi. Czas najwyższy, aby na drodze sądowej krewni zamordowanych domagali się wyjaśnienia okoliczności owej tragedii; jeśli to nie będzie możliwe w Iraku, sprawę należy skierować do trybunału w Hadze, tym bardziej, że świadkowie, w tym także ów porucznik-generał i inni oficerowie, jeszcze żyją.
Terenem kontrolowanym przez naszą jednostkę była droga i jej okolice pomiędzy miastami Mosul i Zakho. Jedna z baz znajdowała się w asyryjskiej miejscowości Fiszkhabur, nad rzeką Tygrys. Jej skład był zmieniany w cyklu tygodniowym. Owego dnia oddział wyruszył na obchód z trzema oficerami, jednym z nich był Abd al-Karim al-Dżheszy. Kiedy kolumna przejechała przez wieś Surayya, na odległość około stu metrów, pierwszy pojazd wjechał na minę o dużej sile. Skontaktowano się z dowódcą w Fiszkhabur. Jego rozkaz brzmiał: ‘Bijcie ich’. Podczas przesłuchania, którego byłem świadkiem, dowódca tłumaczył się, że jego rozkaz nie oznaczał, że mają zabić winnych, lecz ich ukarać. Pozostali dwaj oficerowie, którzy byli w kolumnie nie słyszeli rozkazu i dlatego nie mogli go zinterpretować inaczej niż A. al-Dżheszy.
Po rozpoznaniu sprawy sąd wojskowy skazał A. al-Dżheszy na karę śmierci przez rozstrzelanie i skierował notę o tym do centralnego sztabu wojska i do prezydenta do podpisu wymaganego do wykonania kary. I tu zaczął się problem. Wodzowie plemienia o takiej nazwie: Al-Dżheszy, zgłosili zdecydowany protest. W obronie swojego krewniaka wyjaśnili, że w roku 1964 w bazie wojskowej w Dayrbon, obsadzonej przez kawalerzystów, członków ich plemienia, doszło do podobnej rzezi, za którą nikt nie został ukarany. Mianowicie pewnej nocy partyzanci kurdyjscy zaatakowali bazę bez powodu i zarżnęli nożami 36 członków plemienia Al-Dżheszy. W związku z tym ich krewniak powinien być uniewinniony, w przeciwnym razie wszyscy członkowie plemienia opuszczą szeregi wojska.
Porucznik A. al-Dżheszy nie tylko został uniewinniony, lecz awansowano go do rangi generała”.
Znając taktykę Kurdów i ich nastawienie autor nie ukrywa, że wybór jedynej w okolicy wsi asyryjskiej nie był przypadkowy, a kurdyjscy działacze wprowadzili opinię publiczną w błąd. Bogu ducha winna ludność asyryjska padła ofiarą manipulacji, zresztą nie po raz pierwszy.
Zaangażowanie godne uznania
Położeniem Asyryjczyków w Iraku zainteresował się ostatnio pewien historyk rodem z gorzko doświadczonego Sudanu Południowego. Słysząc o masakrze w Surayya, udał się do Iraku i zaczął notować informacje od naocznych świadków o podobnych jak w Surayya wydarzeniach. Zebrane relacje zawarł w książce pod tytułem: „Irak i asyryjscy chrześcijanie”. Autor porównuje taktykę likwidacji Asyryjczyków do praktyk nazistów w latach II wojny światowej. Będąc w mieście Zakho zauważył w jednym z kościołów kilka nagrobków. Treść środkowego brzmi: „Wtedy wydadzą was na udrękę i będą was zabijać, i będziecie w nienawiści u wszystkich narodów, z powodu mego imienia” (Mt 26:9). Tu spoczywa w nadziei zmartwychwstania ksiądz Hanna Jakub Kasza, urodzony 1919 r., kapłan od 1943 r., zginął we wsi Surayya rano 16.09.1969 r.”
We wsi Surayya autor spotkał jednego z mieszkańców, Butrus Gorgis, i rozmawiał z nim. Gospodarz pokazał mu zbiorowe groby z 1969 roku.
Pamięć o owej masakrze jest żywa wśród mieszkańców. Z dumą opowiadali o Laili Chammo Maroge, która protestując przeciwko bezprawiu nie tylko została zamordowana, ale agresorzy wrzucili jej ciało do ognia na oczach jej ojca, sołtysa wsi.
Butrus Gorgis na tle wsi Surayya
Grób ks.Hanny Jakuba Kaszy
Surayya…
W dalszym ciągu idziemy tropami śmierci,
I popiołu tych, których zabrano zdecydowanie przedwcześnie.
Nasz ból w dłoniach trzymamy.
Jesteśmy spóźnieni…
Ale od dziś zbieramy strzępy pamięci, odtworzymy obraz, tych, którzy odeszli.
Oby nam się udało zlepić odpryski tragicznej sceny naszego żywota.
Zapukamy do drzwi, które zamknięto przed nami.
Wedrzemy się z cząstkami prochu.
Za nimi poszukamy dusz, głosów i imion naszych, które zakryła krew.
Czyste jak śnieg, jak źródlana woda górska naszej Asyrii.
Owa scena z Surayya przylepiła się do naszej pamięci.
Opowiada o godzinie próby.
Rozsiewa pieśni, kwiaty i woń.
Surayya roztarła swe warkocze na zanurzonych w milczeniu i smutku falach Tygrysu.
W jego wodach tkwi historia niekończącego się i tajemniczego bólu.
Przechowują opowieści, o których mówić nie było wolno.
Ofiary to nasi bracia krwi i męczeństwa.
Dzielili się chlebem miłości i zbawienia i nic ich nie dzieliło.
Ich rany były wspólne, tak jak wspólne były kłosy naszych łanów.
Jedno wołanie, jeden wdech, jedna kropla.
Kiedy niebem wsi ogarnął zły czas,
Świt pękł od kul zabójców.
Czas najwyższy wyjść z kleszczy złudzeń,
Przestać usprawiedliwiać milczenie,
Przełamać kryzys zapomnienia,
Respektować białą chorągiewkę.
Czas najwyższy podnieść głos:
Dość krzywd i przykrości.
O wąski świecie! Obudź się, przywróć ludziom godność, zadośćuczyń męczeństwu!
Tutaj morduje się niewinnych.
Czarna dłoń śmierci połyka ich głosy i kłosy radości.
Niech po czterdziestu latach znów zawiśnie sztandar zgody i miłości,
Ponad pożarami, ponad podziałami religijnymi i wyznaniowymi.
Mimo że w owej godzinie zamiast powietrza był dym i krew, nadal trwają cisza i milczenie.
Czy kiedykolwiek świat dowie się prawdy?
Może minuta milczenia i żałoby w salonach Narodów Zjednoczonych wzbudzi tego i tamtego z głębokiego snu?
A ponieważ narody, w których żyje miłość, nie umrą,
Nie umrze także nasza nadzieja.
Skrócone fragmenty wiersza autorstwa Marwan Jasyn z czekającej na rejestrację nowo powstałej organizacji: „Międzynarodowa Rada Obrony Praw Rdzennych Ludów Mezopotamii”.
Źródło: Ankawa.com – 1, 2, 3, 4; Ahewar.org – 1, 2
O masakrze w wiosce Surayya wspomina również arabskojęzyczna Wikipedia https://ar.wikipedia.org/wiki/صوريا
Ilość wyświetleń: 531